Kraina nienazwanych zieleni

Epizody zimy można w tym roku policzyć na palcach. Mokre szarości zajęły miejsce bieli i czerni. Żaden kolor nie ma tylu niuansów co szary i żaden nie jest tak wszechobecny. Inne kolory wydają się wstydzić swojej kolorowości, kurczą się, spłaszczają, gasną. Jeśli nawet na chwilę pojawia się Słońce i pasek błękitnego nieba, to tylko po to, by prawem kontrastu, szarość podkreślić. To wymarzona pogoda dla mchów i porostów, które nierzucającym się w oczy bogactwem okrywają pnie drzew, murki, płoty.

Myślę o tym, jakie nazwy dotyczą koloru zielonego. Rozróżniam ciemny zielony drzew i jasną zieleń wiosennej trawy. Przychodzi mi jeszcze do głowy zieleń butelkowa, wojskowy khaki i oliwkowy. I tyle. Ale żadna z tych nazw nie pasuje do tego co widzę. Gdybym używała zielonych farb z prosto tubki, może znałabym jeszcze kilka nazw handlowych zieleni, ale częściej mieszam żółty z niebieskim…

Kolejna myśl – po co mi nazwy? I nagle w tym nienazwaniu poczułam się, jak odkrywca nowego lądu, jak rozbitek na bezludnej wyspie. Poczułam zachwyt patrzenia bez nazywania, bez rozumienia. Pomyślałam, że pierwsi odkrywcy i podróżnicy musieli czuć się tak samo, bezradni wobec nieznanego piękna.

Iwona Piszczelska, marzec 2016