Dzikie miejskie rośliny potrafią wyrastać w nieprawdopodobnych miejscach. Wystrzelają spomiędzy płytek chodnika. Przepychają się przez nieszczelności asfaltu, wczepiają w ubytki w murze. Rosną pod butami przechodniów, albo tuż obok pędzących samochodów.
Miałam w głowie gotowy pomysł. Chciałam się odwołać do tej siły życia, która pozwala odradzać się tam, gdzie wydaje się że to niemożliwe. Mój pomysł był prosty: kwiaty wyrastające ze szczelin szachownicy i na przekór prostopadłościom, układające się w koło. Koniecznie mlecze, bo one są najbardziej wszędobylskie.
Skąd wziąć mlecze?
Nikt przecież nie robi takich sztucznych kwiatów tego typu. Rozwiązanie znalazłam na giełdzie kwiatowej. Wróciłam z niej z naręczem przeróżnych sztucznych kwiatów, potencjalnych dawców płatków i listków dla mojego pomysłu. Zdjęłam główki kwiatów i przymierzyłam do szachownicy. Już pobieżna przymiarka pokazała, że pomysł z kołem jest pomyłką. Koło mimo, że okrągłe, miało w sobie sztywność równą szachownicy. Pomyślałam, że może mlecz coś zmieni. Wystrzępiłam płatki żółtych kwiatów, wycięłam zakamarki liści. Ale kiedy go przyłożyłam do szachownicy, poczułam się jakbym przeniosła na obraz zaniedbany chodnik.
Jeśli nie mlecz, to co?
Mój wypieszczony pomysł rozsypał się jak płatki przekwitniętego kwiatu, a entuzjazm do pracy zwietrzał. Patrząc na pobojowisko, które zrobiłam, dopiero teraz dostrzegam jak sprytnie zaprojektowane są sztuczne kwiaty. Składają się z wielu starannie przyciętych, nakładających się warstewek, które są cieniowane. A czasem jeszcze karbowane. Starannie osadzone na łodyżce. I każdy ma inną zasadę. Już bez żadnych oczekiwań, od niechcenia różowy kwiatek strzygę jak lilię. Kiedy lilia leży na szachownicy odnoszę dziwne wrażenie. Mlecz usztywniał, podkreślał, zwielokrotniał nieustępliwość szachownicy. Lilia łagodzi, zmiękcza, zamienia szachownicę w coś płynnego… Szachownica poddaje się jej, staje się elastyczna, choć pozostaje sobą. Długo pozostaję w zachwycie i zadziwieniu tym zjawiskiem.
A więc lilie.
Wycinam więcej kwiatów, a listki pierwiosnków zamieniam na płaszczyzny nawodnych liści. Na jakiś czas praca staje w miejscu, bo nie wystarcza mi materiału. Ale czegoś jeszcze tu brakuje, kompozycja jest zbyt przewidywalna. Kilka szachownicowych płytek odkrywam. Co jest pod spodem? Wydaje mi się, że wiem co tam znajdę. Pewną ręką przymierzam kolorowe esy floresy, ale tym razem to nie to. Szukam dalej, przykładam kolejne kolory, fragmenty fotografii, napisy…
Kiedy w końcu głębię wypełniam literami wygląda to trochę tak, jakby pod szachownicą był stłoczony cały alfabet. Litery, które tylko czekają by tworzyć słowa, zdania, akapity… Kilka bladych samogłosek bezgłośnie wydostaje się na wierzch szachownicy.
Iwona Piszczelska, 2021